I nienawidzę słów "nic nas nie rozłączy".

Podczas mojego krótkiego, 20-letniego życia miałam okazje przejść przez kilka baniek mydlanych. A bańki mydlane mają to do siebie ze pryskają. Pryskają relacje, ludzie, więzi, uczucia. I nic nie da się z tym zrobić. Bo każda z nich jest wyjątkowa i niestety niepowtarzalna. I chociaż podejmowałam próby, wiele prób, to nigdy nie udało mi się stworzyć kolejnej takiej samej.




Najmilej wspominam sam proces powstawania baniek. Powstają relacje, rodzą się uczucia, a bańka rośnie, ale przecież banki mydlane pękają, kiedy staną się zbyt duże. Tylko że wtedy jeszcze o tym nie wiem. Wtedy to nie jest jeszcze bańka mydlana. A staje się nią dopiero kiedy się kończy. Wtedy rodzi się świadomość że nic nie jest w życiu trwałe i nieskończone… I wtedy rodzi się pustka. Godziny spędzone na gapieniu się w sufit, a w końcu serce zaczyna odrastać i szukam okazji aby stworzyć nową bańkę. Znowu tak bardzo nieświadoma jej ulotności…

Pewnie na tym też polega ich piękno. Tak jak tych które puszczałam jako dziecko. Były piękne, bo wiedziałam że zaraz znikną, a każda następna będzie nieudaną kopią poprzedniej, a jednocześnie kolejnym, całkiem nowym zjawiskiem.

Tylko że różnica między tymi dziecięcymi bańkami a tymi przez które przechodzimy całe życie jest ogromna. O tych pierwszych dość łatwo zapominamy. Bo po co pamiętać o czymś ulotnym? A te drugie pozostają w pamięci na długo. Bo czemu zapominać o czymś co było, choć nietrwałe, to takie piękne ?











Komentarze

Popularne posty